Czytając tę pozycję, jakoś dziwnie tak narastał we mnie bunt i za razem radość.
Bunt, na pozycję jaka "przeznaczona/wyznaczona" była dla kobiet i radość, że czasy się zmieniają i że mogę żyć w tych czasach.
...Choć Marianne od domu dzieli dopiero kilkanaście kilometrów, już
teraz czuje ulgę. A za chwilę, gdy wsiądzie do pociągu i lokomotywa
ruszy w obłokach pary, raz na zawsze będzie mgła wymazać to lato z
pamięci. Zapomni. Zapomni o Zosi ,Leokadii, Gabrysi. O tych wszystkich
nieszczęśliwych kobietach.Odnajdzie siebie...
Tak właśnie kończy się powieść o Mariannie,
osiemnastoletniej dziewczynie, której historia osadzona jest w czasie upalnego lata 1939roku.
Marianna wyjeżdża na wymarzone studia do Warszawy, zostawiając za sobą
ostatnie, upalne, wypełnione beztroską, jaką może dawać tylko naiwna
młodość, pamiętne lato 1939 roku..
Zostawia za sobą wszystko to, z czym musiała się zmierzyć młoda,
dojrzewająca dziewczyna. Która podobnie jak transformujący z poczwarki
motyl, wyrasta na piękną, młodą kobietę. Która jak każda poznawająca
świat i życie niewiasta, mierzy się z problemami dorastania/dojrzewania i
poznawania świata.Tego na zewnątrz i tego wewnątrz siebie.
Marianna. młoda dziewczyna z dobrego domu, dorastająca w sielskich warunkach spokojnej wsi.
Marianna, oczko w głowie swojego taty, który nie potrafi odmówić niczego swojej córce.
Marianna, temperamentna dziewczyna, która pragnie poznać świat.
Marianna, łamiąca konwenanse, buntowniczka swoich czasów.
Marianna, dziewczyna która odważa się zawalczyć o swoje marzenia.
Marianna, która nie boi się podejmować ryzyka.
Czy determinacja jaką Marianna okazuje, łamiąc panujące zasady nie okaże się jednak naiwnością?
Czy dziewczyna nie poniesie jednak konsekwencji za swoje odważne jak na owe czasy poczyania?
Dokąd zaprowadzi Marianne jej bunt przeciwko pozycji kobiety w życiu, świecie?
Dokąd zaprowadzą ją jej marzenia?
To w jaki sposób autorka przedstawiła atmosferę czasów przedwojennych,
opis tych czasów, uroda ówczesnej wsi, wszystkie obyczaje, całość po
prostu zrobiła na mnie duże wrażenie.
Bo choć za oknem zima, ja leniwie ogrzewałam się w ciepłych promieniach
słońca leżąc na piknikowym kocu nad brzegiem Liwca, wsłuchując się w
jego cichy szmer...korzystając z uroków lata z młodymi bohaterami
książki.
Tak, książka była tak sugestywna, że dosłownie zabrała mnie w czasy w
których żyli bohaterowie. Kunszt pisarski Katarzyny
Zyskowskiej-Ignaciak, pozwolił mi na to, iż dosłownie,przeniosłam się
tam w gościnę,do "swojego wujostwa ", aby "bezpośrednio" obserwować
życie mieszkańców dworku i jego okolicznych sąsiadów. Choć akcja
powieści była nieco melancholijna, to jednak melancholia ta, była na tle
zdarzeń idealnie wkalkulowana. Autorka porusza w książce wiele wątków,
oprócz poznawania młodości, pierwszych porywów miłości, pokazuje, wątki
kulturowe, obyczajowe.
(Czytając książkę przebiegały mi przez głowę pytania i zastanawiałam się
nad tym, czy to jest znak...wszystkich czasów...czy niewygodne
zdarzenia, tematy, lepiej jest przemilczać, zamiatać pod dywan?albo
wypełniać tematami "zastępczymi").
Zakończenie historii, pozostawia jednak niedosyt, ale niesie nadzieję,
na dalszą jej część. Może w kolejnej powieści dowiemy jak potoczyły się
losy bohaterów w czasie wojny, bo w powietrzu czuć było jej
zapowiedź...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz