Dostałam do przeczytania tę książkę,od pewnej (mojej ulubionej wielbicielki ),
z którą tworzymy fanklub wzajemnej adoracji ;) co nie powinno dziwić ,bo obie jesteśmy fantastyczne.Co do tego nie mam wątpliwości hihihi. Jest również fanką czytania i to też nas zbliża. Tak Ilonko to o Tobie :)
Hmmm, o czym to ja chciałam pisać... ;)
aaaa,już wiem- książka "Kleo i ja" .
Książka przeznaczona jest dla tych, którzy kochają koty,czyli "kociarzy" i dla tych ,którzy ich jeszcze nie kochają, bo po jej lekturze staną się ich wielbicielami...(pomimo,iż mają swoje drogi, że wyciągają skarpety, że skaczą z uporem maniaka po firankach ,mając w nosie,że rwą je na makaron.... )
Na okładce powieści, jest przesłodki,czarny jak węgiel, zielonooki kotecek. Jest tak cudny,że aż sam widok zachęca, żeby go przytulić, przekartkować książkę i przeżyć z nim pewnie przewesołe historie.
Kotecek owszem przesłodki,ale jakże zwodniczy. (Dałam się zwieść).
Bo jeśli ktoś sięgając po tę książkę myśli, iż poczyta rozkoszne historie o kotku,jakże się zdziwi.
Ja zostałam absolutnie zaskoczona.Przeczytałam książkę z jedną, małą przerwą na zakupy,(bo same się nie zrobią, a szkoda) bo nie byłam się w stanie na dłużej oderwać od tej lektury.
Mogę powiedzieć jedno, z całą pewnością ta powieść jest Wielowymiarowa .
Autorka, pokazuje czytelnikowi o naturze rzeczy.O tym jak w życiu przeplatają się miłość,samotność,narodziny,śmierć,przyjaźń ,oddalenie.O tym ,że można pokochać zwierzątko i że ono może odmienić nasze życie i nas samych .O tym,że jedyną pewną rzeczą jest zmiana.
O tym,że człowiek przetrwa wszystko,nawet najgorsze chwile,( których w naturalny dla siebie sposób nigdy się nie spodziewa), jeśli tylko ma przy sobie przyjaciół, albo jak tu na kartach powieści wprowadza w życie nowego członka rodziny.
Pewnie myślicie, ale to oczywiste...Tak, teorię mamy opanowaną(to wiem). Ale praktyka...to już inny rozdział.
Żyjemy sobie w miarę spokojnie,borykając się z codziennością przeżywając i wzloty i upadki.
I jak to napisałam w wierszu... "o nic nie spodziewających się ludziach".... nie spodziewamy się...
A jak wiemy,najciekawsze historie pisze nam samo życie, (a szczególnie te historie,których się właśnie nie spodziewamy).
W przypadku książki
Helen Brown tak właśnie jest.
Helen opowiada nam historię tak prawdziwą ,że aż nie do uwierzenia.
Prawdziwą bo wszystko co zostało zapisane na kartach książki to historia,którą autorka przeżywa osobiście.Tą historią swojego życia i życia swojej rodziny, burzy nasz spokój(mój na pewno) i prowokuje do przemyśleń, weryfikacji własnego życia.Spojrzenia na wszystko co nas spotyka z innej perspektywy.
I pomimo,że powieść zaczyna się dramatycznie, to właśnie osoba, którą dotknęły te dramaty,
daje moc wiary w słowa, które są nam dobrze znane .... że czas leczy rany.
Podziwiam Helen,że zechciała się podzielić z czytelnikami swoimi przeżyciami,
że zechciała tak szczerze odkryć wszystkie emocje, które nią targały.
A jeszcze bardziej za to, że zrobiła to w przecudowny sposób.
Opowiadając swój życiowy dramat z czarną koteczką ratującą życie rodziny w tle.
Kotką ,która zaczaruje, zahipnotyzuje czytelnika od pierwszych chwil swego zaistnienia.Małą kochaną psotkę,małe,nieświadome swej mocy" koło ratunkowe".
...Tego upiornego dnia,życie Helen Brown ,matki dwójki wspaniałych jasnowłosych chłopców legło w gruzach. Jej starszy synek Sam,zginął pod kołami samochodu. Ta niespodziewana śmierć pogrążyła całą rodzinę w bólu, bólu który w podstępny sposób, zaczął oddalać bliskich od siebie.I kiedy wydawało się,że to co im się przydarzyło rozbije ich jak rozbitków na wzburzonym przez szkwał oceanie, zdarzył się cud.
Mała, czarna jak węgielek, puszysta kuleczka. Kotka o imieniu Kleo (od Kleoparty). Wybranka Sama,którą wyprosił na swoje 9-te urodziny, trafiła pod ich dach i przywróciła do życia rodzinę i cały uśpiony żalem dom...
Tak jak pisałam wcześniej, powieść jest wielowymiarowa i pisana na historii, która się zdarzyła na prawdę,jeśli więc straciłeś kogoś bliskiego,lub znasz taka osobę, ta lektura podniesie na duchu i doda wiary.
Polecam ją zwolennikom braci mniejszych,czyli zwolennikom czworonogów,bez wskazania na "psiarzy" i "kociarzy", zajrzyj na karty tej powieści a granice zatrą się samo-iście.A jeśli nie posiadasz zwierzątek...cóż,może przygarniesz któreś, kto wie.Nigdy nie mów nigdy.
Kupiłam tę książkę Mamie na imieniny, bo obie kochamy koty i tęsknimy za naszym czarnym Kazikiem, który odszedł 3 lata temu, a był równie zadziorny co tytułowa Kleo...
OdpowiedzUsuńI co? Też połknęła ją w jeden dzień z jedną małą przerwą. ;)
Szkoda, że nie stanęłam w kolejce po książkę, bo teraz krąży po znajomych Mamy i wszyscy są tak samo zauroczeni i wzruszeni.
Już chcę ja przeczytać! :)
Pozdrawiam,
Laura